poniedziałek, 19 października 2009

czwartek, 15 października 2009

kontrasty

14.10.2009
Czasem trzeba wyjechać daleko, żeby zobaczyć to, co się kocha we własnym kraju. Ostatnie dni upływają mi pod znakiem tęsknoty za domem, każdego dnia odkrywam kolejny powód miłości do Polski i Europy.

Najpierw mój świat mocno się skurczył. Europa, Azja, Afryka i Australia nagle zniknęły, i choć ich nazwy jeszcze pobrzękują w uszach, to znajdują się daleko poza polem widzenia. Świat to USA. Stany nie tylko są, co naturalne, największym partnerem gospodarczym Portoryko, ale też głównym celem wyjazdów wakacyjnych (co jest już mniej zrozumiałe). Oprócz tego istnieje jeszcze Ameryka Południowa, szczególnie Meksyk i Brazylia. Znikome zainteresowanie światem przekłada się nie tylko na ceny biletów lotniczych i ograniczoną możliwość podróżowania, ale też na menu lokalnych restauracji (fast-food wszechobecny, lokale z lokalną kuchnią gdzieniegdzie, innych kuchni świata brak).

Ale tak naprawdę reszta świata jest nieistotna. Życie na wyspie cechuje się tym, że z jednej strony rzeczywistość nabiera bardzo konkretnych granic, niezwykle łatwo stwierdzić, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy, co dotyczy "nas", a co "innych". Taki stan rzeczy poniekąd wymusza izolację kulturową i polityczną, podczas gdy jednocześnie do ekonomicznej zmusza. Jednym słowem, Portoryko nie ma wpływu na losy świata (USA), będąc jednocześnie praktycznie całkowicie zależnym od Wielkiego Brata.

Niezwykle ciekawa dyskusja toczy się na temat przynależności państwowej. Zwolennicy inkorporacji chcą, aby Portoryko zostało 51. stanem. Przeciwnicy chcą niezależności, nie wiadomo jednak z czego wyspa miałaby wtedy się utrzymywać. 1/3 mieszkańców pozostaje niezdecydowana. Dyskurs trwa od lat, Stany się nie wypowiadają i nic nie zapowiada tego, że obecne status quo miało by w najbliższym czasie ulec zachwianiu.

Zaczynam też widzieć, jak wspaniałym, różnorodnym kulturowo i politycznie organizmem jest Europa. Choć konsekwencją takiego "rozdrobnienia" jest pewna powolność reakcji, z drugiej strony efektem jest też wielorakość punktów widzenia, istnienie przestrzeni do dyskusji i spotkania z nieznanym. A oprócz akceptacji wewnętrznej różnorodności Europa jest jeszcze otwarta na wpływy innych kultur. To bogactwo, jakich mało - zrozumiałam to dopiero tutaj.

sobota, 10 października 2009

środa, 7 października 2009

nareszcie!

Wytrzymalam tydzien. W zasadzie nie mialam watpliwosci, czego chce, choc wiele osob mi to odradzalo. Jakos tylko czasu brakowalo, zeby po to siegnac.

Az wreszcie jest! Ze mna, moj i juz do konca!

Tropikalna kruszka na nowym tropikalnym rowerze gna w plenerze, hej!

(7.10.2009)













poniedziałek, 5 października 2009

lecimy dalej

02.10.2009
Pierwszy piatek w Puerto za mna. Bilans mocno dodatni. Chec poznania gna mnie po pracy do domu na obcasach przez pol miasta. Wieczorem znow la Placita, tym razem bez harcow, bo jutro czeka nas pobudka przed switem.

03.10.2009
Dzis wycieczka na Culebre, prawie bezludna wyspe na wschod od naszej wyspy ,ktorej plaze znajduja sie podobno w pierwszej piatce najpiekniejszych na swiecie.
Dzis dowiaduje sie, ze czas w Puerto plynie inaczej. Nikt nie wstaje o zaplanowanej 4.00. Ani o 5.00, ani nawet godzine pozniej. Moje sumienie bylo na tyle zaspane, ze rozgrzeszylo sie z nieslownosci bez trudu. O 6.30 walenie do drzwi, ekipa jednak jeszcze chwile zaczeka. Mamy zdazyc na prom o 9.00, nie zdazamy. Po drodze na kolejny prom o 15.00 odwiedzamy z 6 razy ten sam WalMart, za kazdym razem stoimy w korku na parkingu, robimy jakies dziwne kolka. Do dzis nie umiem powiedziec po co. Jednego doswiadczam na wlasnej skorze: jesli nie naucze sie tu wolniej dzialac i nie stresowac tym, ze cos nie gra, choc powinno przeciez, to po prostu nie dam rady. Zwolnienie tempa sprawia mi jednak lekki klopot. Ot, takie wyzwanie :)

04.10.2009
Nie wiem, czy bardziej zachwyca Culebra, czy ekipa. Pierwszy raz plywam nad rafa koralowa, widze tysiac roznych rybek i kolczaste stwory. Pierwszy raz piwo jest chlodniejsze od wody w morzu. Pierwszy weekend w tropikach nie mogl byc piekniejszy.

05.10.2009
Praca wre. W czasie pracy oczywiscie, bo juz o 18.00 krece kolka na pierwszej, choc teoretycznie czwartej lekcji salsy. "Pa' la izquielda" pozwala dalej przyzwyczaic sie do tutejszego folkloru jezykowego.

czwartek, 1 października 2009

rzut oka













początki

28/29.09.2009
Warszawa- Nowy Jork- San Juan. Nieźle, jak na 20 godzin podróży.

29.09.2009
Nadprogramowy dzień na aklimatyzację i aprowizację, z firmą spotkam się jednak dopiero jutro. Na dziś przewidziana jest za to wycieczka do urzędu w celach czysto formalnych. Poza tym zaczynam zaspokajać podstawowe potrzeby ludzkie – na pierwszy ogień poszło kupno amerykańskiej komórki.

30.09.2009
Pierwszy dzień w Microjuris był chyba najsympatyczniej rozpoczętą pracą ever. Firma spełnia większość warunków, żeby było Kruszce dobrze. Nie popadając w przesadny zachwyt, postanawiam iść do pracy również jutro. Jeśli dobrze pójdzie, najbliższy tydzień nie będzie taki straszny, jak się spodziewałam.
PS. Impreza na dachu skończyła się tańczeniem salsy z lokalesami. Genialnie :)

01.10.2009
Microjuris mieści się w samym centrum Old San Juan. Korzystając z okazji, dziś przed pracą wybrałam się na obchód terenu. Każdego dnia jest piękniej, ciepło mniej dokucza, komary sympatyczniejsze.
Jednym słowem dobry początek października.
PS. Wszechobecne buczenie nie ustaje. Każdy wiatrak i wentylator pracuje na pełnych obrotach bez względu na to, czy w pobliżu jest ktoś, komu taka praca może ulżyć. Pakowacze w sklepach pakują wszystko w podwójne torebki foliowe. W większości kranów i spłuczek siąpi się woda. Puenta taka, że cholernie są tu wszyscy nieekologiczni.